Bar Barasti zmienił się od ostatniej wizyty. Klub, plaża, widok na morze i okoliczne drapacze chmur pozostały te same, tylko klientela inna: więcej ciabatych, strachliwych Pakistańczyków, żyjących w swoim zacofanym skansenie, który oni nazywają tradycją a co dla nas jest ciemnotą i średniowieczem – oni nazywają dziedzictwem. O wiele mniej multikulturowych expatów czy choćby młodych Anglików. Muzyka na szczęście pozostała na wysokim poziomie, DJ dawał czadu więc mogliśmy sobie poskakać do woli. K. nie wiadomo czemu, nie była w nastroju do zabawowy, ale wspierałem ją jak mogłem, byleby nie wyszła i nie poszła spać. Dużą rolę odegrała w tym Corona i tequila, za sprawą których utrzymywałem jej wewnętrznego ducha na odpowiednim poziomie aktywności i radości.
A. za to nie potrzebowała żadnej zachęty, żeby wbić się w roztańczony tłum, ledwo weszliśmy do klubu rzuciła się w wir tańca i przestała dopiero wtedy, gdy musieliśmy już wychodzić. Przekonałem K. by do hotelu wracać pieszo. Widać go było z resztą z drugiej strony ulicy, tylko przechodzenie przez nią w Dubaju zawsze jest nie lada wyczynem, bo rzadko tworzą tam chodniki i jakiekolwiek przejścia dla pieszych. Zabawnie zrobiło się gdy wsiadając do windy prowadzącej do pasażu nad jedną z ulic, przypadkowo spotkamy Arab zapytał nas, czy wiemy jak dojechać do Abu Dhabi? No na pewno nie tą windą..
A. przez cały pobyt nie przestawała ekscytować się przeżyciem na widok arabskiej księżniczki robiącej zakupy i wydającej fortunę w luksusowym butiku. No cóż, ludzie w tamtej częściej świata potrafią i cieszę jeśli jeśli daje im to poczucie szczęścia i satysfakcji z faktu posiadania czegoś wyjątkowego i unikalnego. Tyle tylko, że akurat mnie mało to interesuje. Zdałem sobie sprawę, że jest wielu ludzi, którzy są bogatsi ode mnie i nie muszę się nad tym codziennie roztrząsać, bo dawno się z tym pogodziłem.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.