W poniedziałek dotarła do mnie kolejna smutna wiadomość. Telefon od brata późno w nocy mógł oznaczać tylko jedno, że dzieje się coś niedobrego.
W sobotę wyrwałem się z domu na szybkie igrzyska dla dorosłych, po których nabrałem wigoru i ochoty, by wpaść odwiedzić rodziców i babcię. Nie byłem w rodzinnym domu z dobry miesiąc, bo odkąd ojciec zaczął wałkować temat pożyczki na kupno nowego auta zżymałem się na samą myśl, że będzie próbował wrócić do tego tematu. Wypiłem u rodziców kawę, pogadałem trochę z babcią, uważnie starając się nie zostać sam na sam z ojcem. Jeden głupi komentarz o pieniądzach i pewnie bym eksplodował. Babcia ratowała sytuację, nie zostawiała nas samych, w przerwie między jedną a drugą zdrowaśką opowiadała mi co słychać.
W poniedziałek wieczorem już nie żyła.
Tragiczną wiadomość przekazał mi brat, potem na moment zadzwonił ojciec. Rozmawiałem z matką, która w każdej skrajnej sytuacji reaguje „zadaniowo”. Nie mówiła nic jak się czuję, kazała za to sprawdzić na internecie ile kosztuje zamówienie i dostawa wieńców. Potem zaskoczyła mnie pytaniem czy gdy przyjedzie zakład pogrzebowy to przywiozą jej paletę kolorów drewna, z którego będzie trumna, bo ona nie wie czy dąb czy może coś jaśniejszego. – Mamo, a gdzie jest babcia? Próbowałem się dowiedzieć. – Pogotowie ją zabrało…? – Nie, leży tutaj w pokoju, lekarz wypisał akt zgonu.
Zakład pogrzebowy dostał przykaz, że mają przyjechać dopiero po północy, bo matka nie chciała, żeby sąsiedzi przypadkiem nie zauważyli jak z domu wynoszą od nas worek z ciałem.
Szybko zrzuciłem to na karb szoku, cała rozmowa z nią wydawała mi się abstrakcyjna, więc przestałem zadawać jakiekolwiek pytania.
Pogrzeb odbył się w piątek. W międzyczasie okazało się, że lekarz wypisał złe dokumenty, urząd stanu cywilnego kazał poprawiać, zakład pogrzebowy wykopał dół w złym miejscu i na dodatek pomylił imiona zmarłej na klepsydrze. Dużo było perypetii i zaniedbań z ich strony.
Na pogrzebie zjawiła się cała rodzina, przyszło paru sąsiadów. Padało. Nie płakałem, nie płakała też moja mama. Było mi smutno, ale nie potrafiłem wykrzesać z siebie choćby jednej łzy. Ale i tak to był fatalny dzień.
Wczoraj byłem na pogrzebie S. R. z którym nie utrzymuje kontaktu wysłał mi wiadomość gdzie i o której odbędzie się ceremonia. Wyrwałem się z pracy i na 13.20 pojechałem na cmentarz. Kolejny pogrzeb i kolejne abstrakcyjne uczucie, że kogoś już nie ma.
Prócz rodziny i C. pojawiło się dużo grono znajomych i przyjaciół. Chociaż nie wiem czy S. kiedykolwiek miał jakiś przyjaciół, był strasznym introwertykiem. Był.
Nigdy nie przypuszczałem, że będę uczestniczył w jego ostatnim pożegnaniu.
Smutne.
…
Nie lubię pożegnań.
Też nie lubie, zwłaszcza takich
Trzymaj się
Nigdy słowa nie oddadzą stanu smutku po utracie bliskich. Współczuję z całego serca.
Serdeczności zasyłam
Przykro mi. Ale niestety świat tak ma.