Autentyczny dołek dopadł mnie dopiero w kilka dni po tych wydarzeniach. Przyczyniło się do tego zaskakujące i nieoczekiwane zachowanie jednej osoby, które gwałtownie wybiło mnie ze stanu skupienia i ogólnego wyciszenia, doprowadzając do skraju, coś jakby we mnie nagle pękło, że przestałem być wstanie skutecznie kontrolować swoje emocje. Chodziłem mocno struty przez kilka dni, nie liczyłem się z niczym i nikim, byłem nieobecny i jakby refleksyjny, słuchałem smutnych piosenek, oglądałem rzewne filmy a wieczorami płakałem jak bóbr. Unikałem ludzi, rozmów z kimkolwiek, chciałem zniknąć. Zdarzały się irytujące chwile, gdy łzy same napływały mi do oczu w najmniej odpowiedniej momentach, mocno starałem się ten stan zagłuszyć i w jakiś sposób kontrolować, bo istniało ryzyko, że wybuchnąłbym płaczem w środku spotkania albo przed nieznajomym, podczas rozmowy telefonicznej. Chciałoby się napisać taki los porzuconego kochanka…
W środę znalazłem w sobie resztki optymizmu, postanowiłem wyrwać się z tego marazmu i depresyjnego stanu, pojechać na dwa dni do Szwajcarii, zobaczyć M. Wydawało mi się, że same zobaczenie go pomoże mi uporać się ze swoimi demonami i słabościami. Niepotrzebnie tylko pochwaliłem się o tym w biurze, bo kilka dni później zostało to wykorzystane przeciwko mnie.
I tak do Szwajcarii poleciałem w sobotę o 5 rano, w Warszawie okazało się jeszcze, że samolot ma jakąś usterkę i możliwe, że wylecimy z opóźnieniem. Wzmógł się wtedy mój niepokój, powrócił niewytłumaczalny lęk, zastanawiałem się przez moment czy to aby nie odwołać wszystkiego i wrócić do domu. Na szczęście godzinę później wylecieliśmy już do Zurychu a kiedy dotarłem na spotkanie z W., zobaczyłem M. uwijającego się w kuchni, znajome twarze włoskich kolegów i koleżanek uspokoiłem się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Strach i lęk jakby wyparowały. Przez cały weekend świeciło pięknie słońce, było błogo, rześko i przyjemnie ciepło, poszedłem na spacer nad Aare, spędziłem kilka godzin szwendając się bez celu po znajomych miejscach w Bernie. Ładowałem baterie i czułem jak uchodzą ze mnie wszystkie negatywne emocje, ustają i oddalają się dręczące mnie myśli.
och Aare, Aare o szmaragdowych wodach…
Chciałabym tam wrócić
Potwierdzam, wciąż płynie i jest bardzo czysta
Na stan frustracji pomaga mi praca. Aktywność w dziedzinie ducha i materii. Spawdza się dzia
łanie na rzecz środowiska; przyroda, lokalny zabytek. problem społeczny – coś w stylu – ja na zewnątrz, ja dla innych, dla poprawy rzeczywistości. To jest – orka ugoru, ale jak pojawia się poprawa – radość czasem niewspółmiera do korzyści.