Wcześnie rano zostawialiśmy za sobą Perugię, jej zgiełk i szaleństwo na drogach, zawsze wydawało mi się że najgorzej prowadzą kierowcy w Bari, ale od dziś śmiem twierdzić, że gorzej jeździ się tylko w stolicy Umbrii. Razem z M. bezskutecznie próbowaliśmy zrozumieć oznaczenia dróg i kierunki ruchu ale 3 dni okazały się na to za mało.
Podoba mi się, że nasza podróż po Włoszech nie ma jakiegoś narzuconego planu, jeździmy tam gdzie mamy na to ochotę, zatrzymujemy się gdzie chcemy i na ile chcemy.
Dziś na przykład mieliśmy ochotę na kulinarne smakołyki dlatego z Perugi udaliśmy się w stronę Nursji. Jeszcze wczoraj nie słyszałem nawet o tym miasteczku, coś tam obiło mi się może kiedyś o uszy w kontekście trzęsienia ziemi. Dziś za to, z przyjemnością wspominam piękne otocznie malowniczych gór oraz smakołyki w postaci lokalnej soczewicy, trufli, tygrysiej fasoli, dziczyzny i wędlin.
Zwiedzanie Norcii nie męczy, można powiedzieć, że uspokaja, jest cicho, bez zgiełku, życie toczy się swoim rytmem. Niestety miejsce kusi, bo z niezliczonych, małych sklepików, wylewają się wręcz na ulice nieprawdopodobne ilości wspaniałych salami, szynek, różnych innych wędlin, których nazwać już nie potrafię, wszystko to w otoczeniu past i sosów truflowych, serów i lokalnych win. Od zapachów kręciło mi się w głowie, nie oparłem żeby zjeść tutaj obiad i zrobić olbrzymie spożywcze zakupy…
Dzięki M. przestałem zachwycać się pizzą, lasagną, mozarellą a poznałem gastronomiczne perełki kuchni włoskiej. Dzięki jego widzimisię dojechaliśmy dziś do Ascoli Piceno zajadać się olive ascolane, smażoną mieszanką sprzedawaną trochę jako street food, ale przepyszną. Smażone na oleju, wydrylowane oliwki wypełnione mięsem. Niebo w gębie.
Marche ma potencjał, trochę taka Toskania tylko za połowę ceny.