Zorganizowanie spotkania całego niemieckiego zespołu, do którego zostałem oddelegowany na dwa dni przed wielkim big bang, na początku wydawało mi się przedsięwzięciem nie tyle co trudnym co bardzo niewdzięcznym. Przez chwile myślałem, że to kara wrocławskiego Sekretariatu Trzeciej Rzeszy za moje niewybredne i nieprzemyślane komentarze na jej temat. Nie dostałem nikogo na miejscu do pomocy, siedziałem w zaciszu domowym 600 km od głównego biura, do kogokolwiek próbowałem pisać zderzyłem się ze spychologią i większą lub mniejsza niechęcią. Lokalne asystentki pochłonięte były pakowaniem i przenoszeniem kartonów z zawartością wyposażania biur swoich szefów, inne na urlopach, każdy przy zdrowych zmysłach próbował wymigać się od dodatkowego zadania, byleby nie brać na swoje plecy dodatkowego garba. Asystentka CFO nie mogła odmówić mi wprost, ale znalazła sposób by dać mi do zrozumienia, że teleportować się przecież nie zdoła, jej czas pracy też nie jest z gumy cokolwiek wydaje się jej pracodawcy.
Na moje szczęście pomogła mi zarezerwować zdalnie największą salę, co w dobie pandemii graniczyło z cudem, ale resztą musiałem zająć się sam. Reszta logistyki wydała mi się o wiele prostsza, po mimo mało zachęcającego komentarza wysokiej dyrekcji, że urwie mi jaja jak coś pójdzie nie tak. Do Frankfurtu poleciałem w poniedziałek rano, we wtorek przed spotkaniem pojawiłem się w biurze praktycznie w tym momencie kiedy swoje podwoje otwierała recepcja. Testy, próby mikrofonu, oświetlenia, testy audiowizualne, akustyka – sprawdziłem wszystko po kilka razy. Wymusiłem nawet na IT, żeby oddelegowali mi kogoś do pomocy przynajmniej póki nie rozpoczniemy konferencji.
Jak to bywa komputer odpalał się tego dnia ponad kwadrans, system audi-video trzeba było restartować dwukrotnie, zawieruszył się jakiś kabel czy inny adapter. Kolejne techniczne niespodzianki przyjmowałem ze stoickim spokojem choć w środku wewnętrzny głos wołał „ja prdle co za szajs”.
Wszyscy świeci pojawili się na kwadrans przed rozpoczęciem spotkania, agendę i treść ich przemówień znałem na pamięć, bo sam je pisałem, przygotowany byłem jednak że niespodzianki w naszej firmie to standard. Nadprogramowo do zabrania głosu została poproszona SVP o twarzy psychopatycznej męczennicy, której wystąpienia moja agenda nie uwzględniała, a której przemowa najprawdopodniej układana w myślach stojąc w porannych korkach, była całkowicie z przypadku. Gdybym mógł, zabrałbym jej mikrofon i wbił na czole pieczątkę dożywotniego zakazu publicznych wystąpień. Pan z Rady Pracowniczej pojawił znienacka, ale jego wyskok zdołałem akurat przewidzieć.
Townhall poszedł jak z płatka, za to technicznie posypał się kick-off odbywający się 30 minut po pierwszym spotkaniu, ale idealnie przecież być nie mogło.
Koledzy i koleżanki przybyli na spotkanie miny mieli nie tęgie. Nikt nie lubi zmian i reorganizacji zwłaszcza takich ogłaszanych z dni na dzień. Zaproszenie na Townhall, które zgotowałem im na dzień wcześniej na pewno spędziło im sen z powiek. Myślę że spora część obawiała się najgorszego, że stracą pracę a większość pracuje w naszej firmie od 18 do 25 lat.
Czego siw nauczyłem? Że zorganizowanie 50 krzeseł w naszej firmie może być nie lada wyzwaniem.
Pewnie Tobie narzucono zorganizowanie większej imprezy, bo znasz się na tym. Jesteś szybki, obrotny, nie zapominasz o niczym.. . Coś czuję przez skórę, że praca Twoja i pozostałych, to nerwówka, niepewność i zza węgła czyhający stres. Och, trzeba być młodemu.
Bardzo świadomie podjąłem decyzje i powrocie do takiej pracy. Nic mnie tu nie zaskakuje, a stres – no cóż – dopada mnie nawet jak leżę obłożony algami 😂
Długotrwały czyni spustoszenie organizmu. Życzę Ci mieć częściej w d.. o ile to w ogóle możliwe.
Wywołałaś uśmiech który doprowadziłby do szczytowania Amerykańskie Stowarzyszenie Ortodontów 😂
O nie, tylko bez szczytowania tutaj :-))) :-))) :-)))