Przeglądając stare pendrive’y znalazłem folder ze zdjęciami i filmami, które myślałem, że w zamieszaniu przeprowadzek, pakowania kartonów bezpowrotnie straciłem.
Mój kolega, który od kilku lat mieszka w Melbourne wprosił się kiedyś, żeby przylecieć do mnie do Seulu. W podobny nieplanowy sposób spotkaliśmy się też wcześniej na Fidżi i w Perth i było tak fajnie, że ucieszyłem się, gdy rzucił ten pomysł na tapet. Byłem przyzwyczajony do podróżowania solo, całkiem dobrze odnajduję się w najbardziej egzotycznych miejscach świata, łatwo zapoznając nowych znajomych czy nawet kompanów dalszych podróży. Do tej pory nie spotkało mnie z tego powodu nic nieprzyjemnego, chociaż może kilku freaków by się znalazło, gdyby tak się głębiej zastanowić…. Wracając jednak do kolegi, drewna do lasu wozić nie potrzebuję, ale że J. widuję raz na ruski rok, podobnie jak jak pochodzi z Wrocławia, a towarzyszem podróży jest w punkt, radości nie było końca. Pamiętam, że przyleciał kilkanaście godzin przede mną, zameldował nas w hotelu, dzięki czemu lądując w Seulu o 9 rano nie musiałem czekać na pokój, wieczór wcześniej obczaił dla nas restauracje i bary w okolicy, ogarnął nawet transport publiczny i pobliskie atrakcje turystyczne więc pomoc okazał niezmierną.
Pierwszego wieczoru poszliśmy do malej knajpy niedaleko naszego hotelu w Myeongdong. Na zewnątrz obskurna, kilka plastikowych krzeseł i stołów rozłożonych przypadkiem jakby przez wiatr. Menu całe po koreańsku, za to z obrazkami więc nie musieliśmy się gimnastykować próbując złożyć zamówienie. Prócz typowo wyglądających dań wypatrzyłem zupę z jedwabników.
Na początku się wahałem, ale suma summarum wygrała ciekawość i pół godziny później wylądowała przede mną olbrzymia miska oryginalnej strawy. J. lekko mdliło na widok gdy moja łyżka nieśmiało mieszała i przelewała robaczki w tej dziwnej strawie, ale dzielnie powstrzymywał się od obrzydliwych komentarzy. Smak nie był zły, czułem jakbym jadł coś co przypomina wątróbkę, wióry drewna i papier, nie przeszkadzał mi odgłos chrupiących odwłoków ani widok małych główek. Od co po prostu coś innego. Podobno nie można ich zamówić na każdym rogu, później kolega Koreańczyk mówił mi, że głównie zamawia je starsze pokolenie i miałem szczęście, że znalazłem miejscówkę oferujące to danie.
Dżizas!
Robi wrażenie co😂
Robi…!
Przypomniałeś mi Azjatyckie klimaty i aż mi się zatęskniło… Pierwsze raz przez COVID nie spędziliśmy zimy w ciepłym słońcu, przy tajskim piwie i lokalnej kuchni. Szkoda, że wszystko tak się pochrzaniło na świecie. Ale wracając… Ja się nigdy nie odważyłam sięgnąć po egzotyczne pomysły na suplementację białka zwierzęcego, ale przyznam, że ta zupa wygląda całkiem apetycznie i może gdybym nie wiedziała, że jest na robakach to z łakomstwa pewnie bym zjadła… No i szacun, po minie na filmiku widać, że nie było najgorzej 😉
Znalazłem przypadkiem, obejrzałem i od razu wróciły wspomnienia. W tym roku tez nigdzie nie wyjechałem, a kiedyś taki wyjazd organizowałem co roku. Mam nadzieje ze w przyszłym roku będzie normalniej.
Też bym spróbowała. Bo ja jem wszystko. Nawet z ciekawości. 😀
Też uważam że próbować należy wszystkiego. Do odważnych świat należy 😄
o bleeeeeeeeeeee….
Ja z tych co nieznanego jedzenia nie tkną nawet kijem a wielu rzeczy nie jadam bo są obrzydliwe. Taki bakłażan na przykład 😀