Od rana łaziliśmy po starym mieście, najpierw szukając odpowiedniej śniadaniowni a potem żeby zobaczyć to i owo w tym pięknym mieście. To moja czwarta albo piąta wizyta w Tallinie i na pewno nie ostatnia, bo bardzo lubię tu wracać. Miasto jest imponujące, ludzie uprzejmi, ceny nie straszą, nie ma dzikich tłumów, transport publiczny jest megaprosty i w ogóle jest tak bardzo skandynawsko. Tallin jest niewątpliwie najbardziej imponującą ze stolic państw nadbałtyckich. Piękna, średniowieczna starówka to miejsce, w którym można zabłądzić na wiele godzin, a jeśli naszym zwiedzaniem chcemy objąć dalsze okolice, to nagle okazuje się, że na to miasto na pewno nie starczy nam weekendu.
Zrobiliśmy sobie pieszą wycieczkę do morskiego muzeum podziwiając przy okazji ile nowych apartamentowców powstało wzdłuż lini brzegowej morza. Kilka lat temu była tu pustka a teraz jak grzyby po deszczu wyrastają nowe budynki z przeszklonymi balkonami i tarasami i z niewiarygodnie pięknym widokiem na zatokę. Każdy kto mnie zna, wie jakie mam podejście do standardowych muzeów. Nie to, żebym omijał je szerokim łukiem, ale klasyczne budynki pełne gablot i specjalistycznych wytłumaczeń raczej mnie zniechęcają i spędzam w nich tylko tyle czasu, żeby nie wyjść na całkowitego ignorantów, wypić kawę bądź piwo i skorzystać z darmowej toalety.
Muzeum Morskie w Tallinie to ogromna instytucja, mieszcząca się w ogromnym hangarze, będącym niegdyś bazą dla hydroplanów, Punktem odniesienia jest tu łódź podwodna Lembit będąca niegdyś dumą estońskiej floty. Poziom, na którym wisi Lembit jest poziomem wody, a wszystko to, co znajduje się pod nim lub nad nim dotyczy odpowiednio tematyki podwodnej lub powietrznej. Do samej łodzi podwodnej można wchodzić co w czasach pandemii jest wyjątkiem bo jej wnętrze należy do ciasnych. Na atrakcyjność zwiedzania tak niestandardowego eksponatu wpływa ponadto fakt, że w środku można dotykać wszystkiego, włącznie z działającym peryskopem. Pod Lembitem, w sekcji podwodnej, znajduje się wystawa wszelkiego rodzaju min, torped i innych narzędzi względnie cichego mordu, ale również dodatkowe, interaktywne atrakcje: można przebrać się w jeden z kilku marynarskich strojów, przetestować na sobie siłę huraganowego wiatru, wypłynąć w rejs żółtą łodzią podwodną albo wziąć udział w symulacji bitwy morskiej czy powietrznej. Wszystkie te instalacje skierowane są raczej do młodszych odbiorców, ale umówmy się, że strzelanie do wrogich samolotów czy ganianie się modelami łodzi po niewielkim zbiorniku wodnym ubawi faceta w każdym wieku.
Bardzo bym chciała powędrować tamtą Starówką. Piękny weekend. Serdeczności.