Zwykle gdy dokądś podróżuję mam w głowie mniej więcej ułożony jakiś plan, co chciałbym zobaczyć, kiedy, w jakiej kolejności, co gdzie się znajduje, gdzie się zatrzymać, co warte jest zobaczenia, jak tam dojechać, co mogę pominąć…
Do 17. praktycznie uwinęliśmy się ze zwiedzaniem starego miasta, dlatego kiedy B. spontanicznie zaproponował, aby pojechać gdzieś za miasto przystałem ochoczo. Wspólnie zachciało nam się morza, na google szybko wypatrzyliśmy postsowiecki Paldiski i tamtejszą latarnię z obiecującą trasą widokową ciągnącą się wzdłuż klifów parku krajobrazowego. Zapakowaliśmy się sprawnie w pociąg, bilet nabyliśmy u konduktora, a po nie całej godzinie byliśmy już w zupełnie innym miejscu. Miasto samo w sobie nienachalne z urody, typowo postradziecka architektura, stare budynki, beton, wielka płyta i krzywe chodniki, szaro, buro i pstrokato. Uciekliśmy na turystyczny szlak a tam było już zupełnie inaczej…
Do zabytkowej latarni Pakri, dotarliśmy po zachodzie słońca, byliśmy jedynymi turystami, którzy zawędrowali tutaj pieszo pokonując ponad 5 kilometrową trasę z centrum Paldiski. Prócz faktu że latarnię ufundował sam car – czyli mój imiennik – budynku domu latarnika, sauny, jakiś piwnic, nie było czego tam podziwiać. Widoki za to po drodze były zacne, znaczy zniewalające. B. oświadczył mi, że za trzy kwadranse mamy pociąg powrotny do Tallina. Google wskazywał, że powrót zajmie nam dokładnie 53 minuty na co B. stwierdził, że musimy nadać tempa, iść szybciej, czasem trochę biec, ale ostatecznie zdążymy. Jetem prawie królową, a wiadomo królowe nie biegają, płuca sobie wyplułem, odcisków sobie narobiłem zwłaszcza w małym palcu, spociłem się jak świnia, zgrzałem, w życiu nie miałem takiego tempa spacerując cały dzień 20 km, by pod koniec na tzw. końcówce musieć przebiec ostatnie 5 km. Oczywiście na pociąg nie zdążyliśmy, zabrakło nam 3 minut a następny był dopiero za 2 godziny.
Byłem wypruty, zmęczony, niewyjściowy, nic mi się już nie chciało prócz siedzenia, ale że zimno było, B zaaprobował, by nie siedzieć tylko pójść ogrzać się w jakiejś knajpie niedaleko. Przystałem na pomysł, jakoś powłóczyłem nogami, 500 metrów zamieniło się w 1,5 km a na koniec okazało się, że knajpę zamykają, więc dupa blada, nici z piwa czy innego drinka i znowu trzeba było drałować z powrotem na dworzec. Około północy dotarliśmy do Tallina, skąd w pierwszej kolejności udaliśmy się do Burger Kinga na zasłużone bardzo niezdrowe jedzenie a potem do hotelu. Poszedłem spać po 1. w nocy, a o 5 mieliśmy pobudkę, bo przecież Finlandia w planach…
Bardzo dowcipnie, wesło i dokładnie opisane zostały zmagania z własną słabością w obcym terenie. Pamiętam, jak w Kamieniu Podolskim chciałam zamówić taksówkę, a znajoma zdziwiona tłumaczyła, że o tej porze taksówki śpią, więc nie ma szans na przywołanie. No tak, o tej porze grzeczni ludzie śpią, a nie jeżdżą i zwiedzają.
Serdeczności zasyłam