Moja gospodyni mieszka w pięknym 180 metrowym domu, położonym przy ulicy znajdującej się po drugiej stronie dworca kolejowego Pisa Centrale. Do dworca mam 3 minuty pieszo, a do szkoły, w której odbywa się kurs raptem 7. Moja gospodyni zajmuje kilkupokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze budynku, prócz mnie mieszkają tutaj ze mną jej wnuk, córki, dwa psy oraz Szwed który tak jak przyjechał tutaj szkolić swój język.
Dostałem swój pokój na dole, zaraz przy wyjściu, obok łazienki. Pokój mały, bardzo skromnie urządzony, daleko mu było do luksusów państwa doktorostwa z Bolonii. Nie przyjechałem jednak tutaj grzać czterech liter w niewiadomo jakich luksusach, więc było mi wszystko jedno. Myślalem, że jesli już, to jedyne na co mógłbym narzekać to bliskość stacji kolejowej i odgłos przejeżdżających pociągów. Najgorszy jednak okazał się panujący w pokoju chłód jeśli nie wygwizdów. Kobieta mam wrażenie oszczędza i w ogóle tutaj nie grzeje, choć termometr pokazuje 18 stopni, odczuwalne jest 12. Chodzę spać w skarpetkach i podwójnej pidżamie, a jak jest mi zimno włażę pod ciepłą kołdrę. Ze współlokatorami praktycznie widuję się tylko w przelocie, bo każdy pracuje o różnych porach, jedynie ja i Anders regularnie widujemy się w kuchni przy śniadaniu, po czym obaj wychodzimy do szkoły.
Nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że po teście i rozmowie pierwszego dnia zakwalifikowano mnie do najwyższej grupy. Jest nas tu tylko czworo: ja, Niemka i dwóch chłopaków z Izraela. Jest fajnie, przyjaźnie i widać każdy przyjechał się tutaj uczyć, bo tempo nauki mamy bardzo dynamiczne.
Rano zajęcia do 13, potem zwykle spacer i jakiś lunch na starym mieście, potem nauka, relaks i w dużym uproszczeniu tak wygląda mój każdy dzień.
Rywalizacja? Jeśli po trupach do celu, to współczuję. Zdrowa z kolei może być, bo trzeba się podciągać. Sukcesów życzę
Ja się z nimi nie ścigam. I tak jestem lepszy🤪