Cartagena to moje ulubione miasto w całej Kolumbii. Nie wyobrażałem sobie wizyty w Ameryce Południowej bez odwiedzenia tego miasta choćby na jeden dzień. Początkowo myślałem, że plan wyjazdu mam zbyt napięty, aby wcisnąć gdzieś wizytę tutaj, ale wtedy przypomniałem sobie, że nikt mnie przecież nie zmusza brać dwa tygodnie urlopu jak mogę trzy. Z Santa Marty powinienem był wziąć auto, by jak najszybciej dotrzeć tutaj, podobno trasa przez Barranquillę jest bardzo malownicza. Zamiast tego kupiłem tanio bilet na samolot, przez co leciałem naokoło, przez Bogotę.









W Cartagenie panował niesamowity upał, od 7.30 gdy tylko pojawiało się słońce temperatura robiła się nieznośnie wysoka. Tym razem nie spałem w Bocagrande, ale w sercu Starego Miasta niedaleko Getsemani. Wynająłem tanio pokój w klimatycznym, małym hotelu w stylu kolonialnej willi, wśród innych podobnych zabytkowych budynków, licznych barów, galerii, sklepów i restauracji. Wszystko wciśnięte pośród wąskich uliczek pełnych artystów, sprzedawców i turystów..












Kilkukrotnie odwiedziłem Getsemani, które po prostu kwitnie. Tylko 10 minut spaceru poza murami miasta i możesz odkryć jeden z najbardziej błyszczących obszarów w Kolumbii. Getsemani to dzielnica, w której każdy jest mile widziany. Biedni czy bogaci, turyści czy miejscowi. Na ulicach spotykałem dumnych mieszkańców, studentów, policje, artystyczną cyganerię, bezdomnych, enigmatycznych ulicznych sprzedawców i artystów. Na każdym kroku bije ciepło uśmiechów, które witają cię w każdym zakątku w prawdziwie karaibskim duchu. Getsemani jest autentycznie czarujące, piękne, magiczne, wyjątkowe i łatwo się w nim zakochać. Każdy plan podróży kolumbijskiego wybrzeża Karaibów powinien obejmować Cartagenę i przystanek w tej bardzo autentycznej dzielnicy. Nikogo tu nie obchodzi kim jesteś, wszyscy są razem jakby w sąsiedztwie. Nie ma różnicy między mną a nimi. Jakby jedna wielka rodzina z mieszanką różnych światów: Europejczycy, Amerykanie, Kolumbijczycy, Australijczycy, Wenezuelczycy i Włosi. W tych zalanych słońcem ulicach i kolonialnych budynkach, które błyszczą pod fasadami z jasnymi karaibskimi kolorami, człowiek czuje się jak w innym świecie..
Kilka osób odradzało mi tutaj nocne spacery, a już na pewno prosiło o pozostawienie drogich rzeczy w hotelowym sejfie. Jeśli mam coś zjeść to tylko gdzieś blisko, bo mogą mnie okraść. Wziąłem więc tylko trochę gotówki, telefon i ruszyłem niczym dziki kot na polowanie. Nie umiem powiedzieć, co zdziwiło mnie w Kolumbii najbardziej, gdy po raz pierwszy zobaczyłam kolumbijskie miasto – ludzie śpiący na trawie, kobiety z gigantycznymi implantami w pośladkach, czy przepiękne graffiti na niemal każdym murze. Moim zdaniem jedyne ryzyko jest takie, że będzie chciało się tu zostać. Przypadkowo poznany znajomy, wyciągnął mnie na kolację do Ana a potem na drinka do Terazza Municipal. Muszę powiedzieć, że nie czułem tam zagrożenia, ale pewnie dlatego że bujałem się z kimś lokalnym. Schodziliśmy kolorowe ulice wzdłuż i wszerz. Jedyne na co musiałem uważać to na zbyt natrętne prostytutki, które nie dawały mi spokoju i ciągle wrzeszczały na mnie papi albo niespodziewanie łapały za krocze. Ze srebrnymi torebkami na ramionach, rozmazanym makijażem i obcasami w dłoniach schodziły albo zaczynały „zmianę”. Ruja i porubstwo. W Kolumbii prostytucja jest legalna zwłaszcza w „dzielnicach tolerancji”, rząd walczy jedynie z prostytucją nieletnich co widać na każdym kroku na plakatach w hotelach i barach. To jedyny niesmak jaki pozostaje w pamięci z pobytu w Cartagenie.


















Jedną z najbardziej przykrych form handlu była działalność czarnych kobiet w kolorowych, tradycyjnych sukniach, które z misami pełnymi owoców przechadzały się po cartageńskim rynku. Wściekłe i ociekające potem rozglądają się dookoła w poszukiwaniu turystów, którzy ukradkiem robią im zdjęcie. Jeśli takich znajdą, nie odpuszczają. Z misami pełnymi czerniejących bananów i ananasów biegną za nieszczęśnikami i domagają się pieniędzy „money, money. 10 dollars!” – krzyczą. Jeśli nie dostają tego, czego chcą, kręcą głowami i mamroczą pod nosem coś, co z pewnością nie jest pieśnią pochwalną.


















Zawsze myślałam, że dla Latynosek matka natura była po prostu łaskawsza. Myliłem się. Przemierzając kolumbijskie miasta, nie ważne czy jest się kobietą czy mężczyzną nie sposób nie zwrócić uwagi na gigantyczne piersi i jeszcze większe pośladki Kolumbijek (tym bardziej, że typowym ubiorem są tu bluzki odsłaniające dekolt i obcisłe skórzane leginsy). Kolumbia jest jednym z państw, w których najczęściej dokonuje się operacji plastycznych. Ze względu na ogromny popyt, zabiegi powiększania biustu i pośladków są dużo tańsze, niż w pozostałych częściach świata. Wydatne kształty są wśród tutejszych kobiet bardzo pożądane. Świadczą o zdrowiu, płodności i po prostu uchodzą za niezwykle seksowne. W każdym sklepie z damską odzieżą można znaleźć specjalne majtki podnoszące pośladki oraz body sięgające do pół uda, gdzie w miejsce pośladków i biustu wszyte są naprawdę sporej wielkości poduszki. Trudno w to uwierzyć, ale to właśnie rodzice fundują swoim pociechom pierwszą operację plastyczną z okazji 15. urodzin. Z tej okazji Kolumbijki odwiedzają profesjonalnych stylistów, zakładają gigantyczne różowe suknie i obwieszają świecącymi ozdobami. Biorą udział w sesji zdjęciowej i organizują wielkie przyjęcie dla przyjaciół oraz krewnych, a rodzice biorą kredyt na kupno wymarzonego prezentu dla swoich małych kobietek – operacji powiększania piersi bądź pośladków.









Ależ tam pięknie na tej drugiej półkuli. Super zdjęcia, już drugi raz oglądam.
Podobno kto podróżuje, żyje dwa razy, więc życzę podwójnych żyć!
Serdeczności
Pięknie. Pięknie. Już chciałbym wrócic